poniedziałek, 28 sierpnia 2017

fraza

potrzebuję nitki

piątek, 18 sierpnia 2017

Lubisz to!

A tak całkiem z innej beczki, to mój rower przeżył w tym roku ekstremum.

Zaledwie od początku sierpnia zaliczono:

- rowerowy speed z wielkimi plecakami, obciążeniem maksymalnym na pociąg (nie umiem się pakować 😒),

- leśną, wiejską dróżkę, która okazała się być drogą z tirami, naczepami, przez las, żwirownie, kopalnie (też z obciążeniem, piachem i strachem przed prędkością w oczach),

- przemiłą wycieczkę do Spały zakończoną w lesie, w bagnach, w piachach, na użytkach ekologicznych, byłym lodowcu z rowerem na plecach, czarnym niebem, burzą w powietrzu, zmrokiem, brakiem internetu, mapy Google, za to z facetem z szablą i wizjami ludzkiej stonogi (nice, już długo nie wsiądę na rower),

- po jednym dniu odpoczynku (minęło w ten sposób "długo nie wsiądę na rower") 91 km w nowym terenie, po zadupiach, wsiach, w upale 30°C,

- rajd rowerowy jednego dnia (ba! popołudnia, bo wyjazd po 15) za Pabianice i z powrotem (śmiać mi się chce z dawnych "wyczynów"- dojechać do Pabianic wow! by się piwa napić, z perspektywy to jednak człowiek inaczej wszystko widzi),

- przejażdżkę (bo nawet nie wycieczkę) do Ikei, a konkretniej mówiąc powrót w ulewnym deszczu, w wielkich, wygrzebanych z dna sakwy pelerynach (jednorazowe cuda z 2005 roku znalazły w końcu swoje zastosowanie), powodujących efekt szklarni i balonów wietrznych (widok jedyny w swoim rodzaju).

Było i więcej. Było cudownie.

A za wszystkie wycieczki dziękuję mojej najlepszej, niezrównanej towarzyszce ever! Kai Kowalewskiej. Chaosie - jeździsz tak, jak piszesz. Czyli najlepiej pod słońcem 😁

herezjum

Chodzę czasem po "internetach". Oczywiście w miarę czasu, który ciągle mi umyka. I patrzę, i czytam, i obserwuje. Czasem to aż mnie palce swędzą, by napisać, co myślę. A że jednak trochę kultury z domu wyniosłam, milczę. Zjem ciastko, wiatr poprzeklinam, zmilczę. A czytam herezje straszne. Niestety. Co się zobaczy, to się nie odzobaczy. Co się przeczyta, to się nie zanalfabeci. I zadziwia mnie człowiek w potędze wiary w swoje ego. Nie znam się, a się wypowiem. Z dumą. A jak! Nie rozumiem, poudaję mądrego, rozprawę (pseudo)naukową sieknę. A co mi tam! Wiem wszystko, poudaję, że nie widzę. To jakby codziennie otwierać lodówkę i po 40 latach zdziwić się, że w ogóle takie urządzenie istnieje. To jakby rozsmarować gówno po jabłku i udawać, że to nowa obudowa. I pH ona. Chyba mi kranik popuszcza szczerością. Pocieknie.