Są wakacje i jedziemy z Łodzi na P. A raczej wracamy do Łodzi. Obecnie jesteśmy w Krakowie, rozpoznaję te uliczkę, spieszmy się na imprezę. To piątek, przed sobotą, która nadejdzie. Idziemy spacerem przez miasto. Jest miło i radośnie. Nagle rozpoznajesz Łukasza, to mój kuzyn. Siedzi pod blokiem z Twoimi fanami. Jest tam Hania z córką Magdą. Wszyscy się przedstawiają, a Łukasz, ubrany w długi, ciemny płaszcz, zaprasza na kawę. Mnie woła z daleka i wita Kinga, też chce porozmawiać. Podoba ci sie blok, chcesz poznać ich świat i wchodzimy do mieszkania na parterze. Łukasz i Kinga zostawiają nas i w konspiracji zamykają się w najmniejszym pokoju. Grażyna też tam jest i nie chce wyjść. Jest brudno, ciemno i nieprzyjemnie, to ruina dawnego Złotego Wieku. Wszędzie biegają dzieci, plują i krzyczą. Jest ich chyba z 20. Wychodzimy i ruszamy dalej spacerem. Zmierzamy w kierunku dworca. Na górce, za kamienicą w Katowicach, tej, na której zimą tor saneczkowy spotykamy Żanetę z koleżanką. Koleżanka to Szkicownia, choć jej nie znamy. Razem imprezujemy w Sieradzu, a czas nie płynie. Jesteśmy u kogoś, a jednocześnie na górce. Spędzamy tam noc, ale nadal zmierzamy na pociąg o 15. Głodnieję i namawiam na dalszą drogę. Żaneta nie chce jechać na imprezę, bo poznała kogoś. Udzielasz jej rad, prosisz, by uważała. Idziemy dalej same, a czas zaczyna przyspieszać. Widzimy ruiny Manufaktury, zgliszcza w pięknym słońcu. Robię zdjęcie, ale bardziej przejmuję się głodem niż zniszczoną Manu. Miotam się w ulicach, zapominam drogi, w końcu docieramy na Fabryczny. Dobiegam do kasy. Kupuję bilet do Łodzi, a kasjerka podaje mi cenę 2840 zł i list gratulacyjny od prezydenta miasta. Nie chcemy tyle płacić, kasjerka krzyczy, ma pretensje, że nabiła na kasę. Chcę bilet na następny pociąg, ten o 19. Okazuje się, że dziś nie kursuje, bo konduktor zemdlał. Załamka na krawężniku. Nagle podchodzi student i mówi: pierdolę, nie jadę! I wręcza nam bilety na Srebro z listami gratulacyjnymi. Jest radość, ale i głód. Chcemy coś zjeść. Jeden punkt ma tłuste, obrzydliwe potrawy. Kobiety w pochlapanych fartuchach rzucają mięsem i sosem. Odpada. Przypominam sobie o dobrych zapiekankach. Nie ma dawnego punktu, kierują nas na piętro do restauracji. Ładnie tam. Podchodzi kelnerka i zaczyna tańczyć taniec brzucha. Trwa to 10 minut, mamy mało czasu, a ona nadal tańczy i nie przyjmuje zamówienia. Uciekamy. W kiosku przy wyjściu na peron dostrzegam bagietki. Głód ściska brzuch. Wybierasz bułkę, bardzo długo. Dla mnie zostaje bagietka. Pytam z czym. Z parówką, szynką parówkowy i truskawkami. Nie brzmi dobrze, ale kupuję za całe 30 zł. Biegniemy przejściem na peron. To na pewno Kraków, rozpoznaję latarenki. Po drodze przedstawienie. Siadasz na krześle i zaczynasz oglądać. Mężczyzna w żółtej pelerynie przedstawia żółwie ninja po niemiecku. Mam wielkie nerwy i ciągnę cię na pociąg. Dobiegamy w ostatniej chwili. W tej chwili dobiegam do przebudzenia. Gizu w nogach, dzień za oknem. Dzień dobry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz